Rekord świata w najdłuższym nurkowaniu jaskiniowym - Meksyk 2005
W lipcu 2005 roku Leszek Czarnecki i Krzysztof Starnawski zostali rekordzistami świata w najdłuższym nurkowaniu jaskiniowym. Pokonali pod wodą 14 kilometrów korytarzy. To aż o kilometr więcej od osiągnięcia Brazylijczyka Gilberto Menezesa, który przepłynął w jaskini Bananeira 13 km. Czarnecki i Starnawski w sześć godzin pokonali korytarze systemów jaskiniowych, tzw. cenotes - studni krasowych, na Jukatanie w Meksyku.
pokaż cały tekstLipiec 2005
Bogusław Ogrodnik
Każdy z dwójki płetwonurków miał ze sobą po osiem butli ze wzbogaconym w tlen powietrzem do oddychania (tzw. nitroksem) oraz po trzy podwodne skutery, które kształtem i zasadą działania przypominają małe torpedy. Nurek jest holowany za metrowej długości cygarem wyposażonym w śrubę napędową.
Krzysztof Starnawski przyjaciel Leszka, jest pasjonatem speleologii i nurkowania. Był rekordzistą Polski w głębokości zanurzenia w jaskini. W Hranickiej Poprasti osiągnął niewyobrażalną głębokość 186 metrów! Rekordu jednak nie utrzymał, bo pobił go... Leszek Czarnecki, który w jaskini Boesmansgat (Bushmansgat) w RPA osiągnął głębokość 194 metrów.
Meksyk. Półwysep Jukatan, system podwodnych jaskiń Dos Ojos. To tutaj w lipcu 2005 roku nurkowie Leszek Czarnecki i Krzysztof Starnawski pobili rekord świata w najdłuższym nurkowaniu jaskiniowym. W niespełna 6 godzin przepłynęli pod wodą 14 km. O kilometr więcej od poprzednich rekordzistów Brazylijczyków.
Mimo, że wcześniej Leszek i Krzysztof się nie znali, ze względu na swoją pasję do nurkowania i sukcesy jakie w nim odnosili, w końcu musieli się spotkać. Pobicie rekordu Krzysztofa przez Leszka okazało się początkiem męskiej przyjaźni.
System jaskiń na Jukatanie Leszek eksplorował od kilku lat. To najpiękniejsze jaskinie na świecie. Specyficzne, dlatego, że mają bardzo czystą i bardzo ciepłą wodę ok. 26 stopni C. Można tam oglądać niespotykane nigdzie indziej różne formy skalne - podwodne stalaktyty, stalagmity, draperie, które tworzą bajkowy świat. Dos Ojos to ponad 50 kilometrowa sieć jaskiń krasowych, (wypłukanych w wapieniu) tworzących skomplikowany labirynt. Prawdziwe wyzwanie dla nurków to się w nim nie zgubić. Wyjątkowość tego systemu jaskiń polega także na tym, że są usiane cenotami, czyli studniami ze słodką wodą. Gdzieniegdzie dochodzi do zjawiska halokliny, czyli mieszania się jej ze słoną wodą, co daje niesamowity efekt "oleistości" wody, ale i w dużym stopniu zaburza widoczność.
Pomysł bicia rekordu zaowocował kilkoma dwu-trzytygodniowymi wyprawami do Dos Ojos, wypełnionymi technicznymi przygotowaniami i solidnymi treningami. Podstawowa konieczność to dokładne poznanie topografii jaskiń. Pływa się w nich wzdłuż tak zwanej "poręczówki", czyli linki rozwiniętej w jaskiniach, znaczącej trasę. Leszek i Krzysztof zdecydowali, że będą wpływać również w korytarze odchodzące w bok od głównej trasy, w związku z tym podczas treningów do poręczówki przywiązują swoją linkę odwijaną z kołowrotka. Od tego czy się nie urwie zależy ich życie. Leszek mówi wprost: "Trzeba się nauczyć jaskiń. Nauczyć, to znaczy czuć się w nich na tyle pewnie, żeby nie wpaść w panikę i nie zabłądzić. To jest największe ryzyko nurkowań w jaskiniach. Zabłądzenie i w konsekwencji utonięcie z powodu braku powietrza".
Dlaczego pływają tam, gdzie są zdani wyłącznie na siebie? Głęboko, w jaskiniach, w których tak łatwo się zgubić i już nie wrócić? Gdzie panuje wieczny mrok rozświetlany wyłącznie ich latarkami? W jednym z wywiadów Krzysztof tłumaczył to tak: "Lubię po prostu taki mroczny, stylowy klimat jaki panuje w jaskiniach. Wolę go niż kolorowe rybki w morzu karaibskim. Mamy XXI wiek, jest mało miejsc, gdzie można jeszcze coś nowego odkryć. A jaskinie są takim mikroświatem, w którym jest jeszcze bardzo dużo do odkrycia. Jeśli byłeś tam pierwszy, możesz nazwać to, co odkryłeś, powiedzieć sobie, nikt tego przede mną nie widział. To jest rzecz, która napędza moją psychikę i psychikę wielu ludzi, dla których odkrywanie coś znaczy. Nie robię tego dlatego, że mam kryzys egzystencjalny, nie wiem co ze sobą zrobić, chociaż na pewno nurkowanie pomaga mi się mierzyć z problemami życiowymi. To jest dla mnie odskocznia od życia codziennego, które gna bardzo szybko. Pod wodą kieruję się zupełnie innymi normami. Normami natury. Tutaj nie walczę z ludźmi, biurokracją, polityką. W wodzie nikt mi nie zrobi żadnej złośliwości, bo natura nie jest złośliwa z założenia".
Leszek przyznaje, że dla niego nurkowanie to adrenalina, piękne przeżycie, ale też możliwość sprawdzenia siebie, potwierdzanie, że pod wodą sporo potrafi. "Nurkuję od 25 lat i myślę, że na początku, jakieś 20 lat temu, chyba coś takiego było rzeczywiście - taka nieprawdopodobna fascynacja głębinami, rekordami. Wiązanie całego swojego życia z wodą. Zresztą pierwszych parę lat mojego życia zawodowego dokładnie tak się ułożyło, że pracowałem pod wodą jako zawodowy nurek. I to wyłącznie z zamiłowania, z pasji. Z czasem poznałem też inne ciekawe sfery życia. Dotarło do mnie, że życie nie jest jednostronne. Że to nie tak, że jest tylko woda i nurkowanie, a wszystko co poza tym jest mniej ważne. Nurkowanie jest bardzo ważne, ale to tylko jedna z dziedzin życia".
Każdy dzień podczas treningów na Jukatanie zaczyna się od wspólnego śniadania i odprawy -pakowania ponad pół tony sprzętu: przypominających torpedy skuterów, skafandrów nurkowych, automatów do oddychania. Pod wodą nurkowie muszą mieć po kilka kompletów zdublowanego sprzętu. Potem wyjazd do dżungli, do wlotu do systemu jaskiń Dos Ojos. Podczas treningów Leszek i Krzysztof nurkują 4 godziny dziennie. Przed wejściem do wody ekipa w skupieniu sprawdza czy w butlach jest odpowiednie ciśnienie gazów: mieszaniny tlenu i azotu służących do oddychania. Potem nurkowie kompletują skafandry, kamizelki wypornościowe, automaty - nazywają to konfiguracją. Każdy robi to sam, pod siebie, tak aby w razie awarii dokładnie wiedzieć gdzie jest zapasowy osprzęt.
Ustalając trasę rekordu trzeba wybrać studnie (cenoty), które w razie czego będą wyjściami awaryjnymi. I nauczyć się ich topografii. Zajmuje to kilka dni. Leszek i Krzysztof krok po kroku sprawdzają prowadzącą poziomymi korytarzami trasę. Przed biciem rekordu w kilku miejscach zostawią zapasowe skutery, butle z powietrzem i gazami do oddychania. Wymienią je nie wypływając ani razu na powierzchnię.
Podczas przygotowań pojawia się poważny problem. Nurkowie nie mogą przez kilka dni znaleźć podwodnej drogi do ważnej cenoty Pit, jednego z kluczowych wyjść awaryjnych. Decydują, że trzeba dojść do niej przez dżunglę i od strony jaskini Pit wpłynąć do spenetrowanych już korytarzy.
Ekipa zatrudnia Majów do noszenia sprzętu. Ma być ich sześciu, przychodzi dwóch. Jak to w Meksyku, wszystko toczy się według miejscowych reguł. W związku z tym Leszek, Krzysztof i ich ekipa większość sprzętu będzie musiała zanieść przez dżunglę sama - nie da się tam dojechać autem. Do cenoty Pit trzeba iść godzinę. Potworny upał, blisko 40 stopni, wilgotność 90 procent. Wszystkim daje się we znaki odwodnienie. Ale wyprawa przez dżunglę opłaciła się. Leszek z Krzysztofem dopłynęli do znanych im jaskiń. Teraz poznali już cała trasę.
Droga, którą w czasie bicia rekordu muszą pokonać nurkowie przypomina literę "y". Prowadzi z jaskini Monolith, przez jaskinie Tikin Chi, Pit, Kentucky Castle i z powrotem do Monolith. Po drodze dwa kilometry restrykcji - ciasnych miejsc, gdzie trzeba wyłączyć ważące 55 kg skutery i ponad 200 kg pozostałego sprzętu, który mają na sobie przeciągnąć używając jedynie płetw. Zapasowe skutery, zapasowe butle, zapasowe automaty, zapasowe maski, zapasowe latarki - jak jedna zawiedzie, jest druga. W sumie to 6 skuterów, 16 butli, 12 automatów, po dwie maski, 4 latarki.
Trzy dni do próby. W ekipie panuje niepokój. Krzysztofa boli ucho, a to może wykluczyć jego udział w nurkowaniu, i tym samym zniweczyć przygotowania i całą wyprawę. Dostaje antybiotyk, może zdąży zadziałać. Pojawiają się też kłopoty ze sprzętem. Leszkowi pod wodą wysiadła główna latarka. Ta awaria oznacza dla zespołu, że cały sprzęt przed akcją trzeba jeszcze dokładnie skontrolować i usunąć usterki.
Dwa dni do próby. Wszystko wydaje się dograne. Leszek i Krzysztof są już zaaklimatyzowani. Poznali trasę, przemyśleli każdy szczegół, przećwiczyli każdy krok. Przeszkodzić może im tylko coś nieoczekiwanego. Leszek przyznaje, że zdają sobie z Krzysztofem sprawę z ryzyka jakie podejmują i liczą się z konsekwencjami. Krzysztof dodaje: "Każdy z nas, kto zajmuje się sportami niekonwencjonalnymi, liczy się z tym, że może mu się powinąć noga i pewnych rzeczy nie przeżyje. Natomiast po to planujemy i ćwiczymy do znudzenia, żeby nie było takiej sytuacji. Dla mnie jest to szczególnie ważne, bo poza swoją szkołą, która zajmuje się szkoleniami nurków, jestem również ratownikiem TOPR-u. Głupio by było gdybym zginął na własnej akcji, kiedy na co dzień staram się ratować innych.”
12 godzin do próby - ucho Krzysztofa nadal boli, choć już mniej. Ekipa ustala więc ostatnie szczegóły. Teraz parę godzin snu, a rano podejście do bicia rekordu.
4 godziny do próby. Ostatnie śniadanie przed wejściem do wody i jeszcze jeden obowiązek. Ekipa podpisuje dokumenty jakich wymaga prawo meksykańskie podczas nurkowania.
Ostatnie przygotowania sprzętu. Żarty ucichły. Niezauważalnie powstaje lekkie napięcie. Wszystkim bardzo zależy na tym, by wrócili cało. Żeby zrobili to, o czym wszyscy tu marzą. Ustanowili rekord świata. "Nie ma żadnych komisji, nikt tego nie weryfikuje poza środowiskiem". - wyjaśnia Leszek. - "Myślę że to jest bardzo podobne do zdobywania gór, tak naprawdę na szczycie ośmiotysięczników nie ma żadnej komisji, a mimo to wiadomo komu się udało, kto był pierwszy i który to był szczyt w karierze".
Godzina 11.10. Wszystko gotowe. Leszek i Krzysztof wchodzą do wody. Każdy z nich ma ze sobą po osiem butli ze wzbogaconym w tlen powietrzem do oddychania (tzw. nitroksem) oraz po trzy skutery, które kształtem i zasadą działania przypominają małe torpedy. Zaczyna się zmaganie z czasem, wodą i sobą. Ale nie będą całkiem sami. Koledzy z ekipy na całej trasie w kilku punktach ewakuacyjnych czuwają. Przy wejściu do cenoty Tikin Chi w środku dżungli moje miejsce oczekiwania na nich. O wyznaczonej godzinie sprawdzę czy widać bąbelki wydychanego przez nurków powietrza. Jeśli nie pojawią się po dwóch godzinach od startu rozpocznie się akcja ratunkowa. Dla pewności Krzysztof przepływając przez tę cenotę przypnie karabińczyk do liny z latarką. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. A nawet lepiej. Przepłynęli tam o 12.31, czyli z czasem 81 minut, a mieli w założeniu być tu ok. 95 minuty. Czyli są do przodu 14 minut. Po drodze Leszek i Krzysztof widzą tablice ostrzegawcze dla płetwonurków amatorów i turystyczną atrakcję lalkę Barbie pożeraną przez krokodyla. Mija blisko 5 godzin od startu. Na jednym z punktów zostawili kartkę, że sprzęt zaczął się trochę sypać, ale że dają radę i gnają dalej. Nie wszystko idzie zgodnie z planem. Kiedy Leszek i Krzysztof ruszają w ostatni korytarz, nie ma już z nimi łączności.
I w końcu o 17.02, w 5 godzin i 52 minuty po starcie są. Udało się! Jest nowy rekord świata! 14 kilometrów.
A w poniedziałek koszula, garnitur i powrót do biura. Do innego życia...